Jezioro Wielimie. Sandaczowo – szczupakowa przygoda

  • Aktualności
Miasto z Wizją / 02.08.2016 / Komentarze
Kamil Walicki - wędkarz Craizy Fishermen o pobycie w Szczecinku

Znakomici wędkarze teamu Craizy Fishermen: Kamil Walicki, Jan Pisarski i Jarosław Wysocki przez kilka dni stanęli gościną w Szczecinku. Ich bazą wypadową był Zamek Książąt Pomorskich, a teatrem wędkarskich bojów jezioro Wielimie.  Panowie Kamil, Jan i Jarosław gościli też w naszym programie "Wędkarski Szczecinek". Opowiedzieli nam nie tylko o wielimowskich łowach, ale też o wrażeniach z pobytu w grodzie nad Trzesieckiem.

http://miastozwizja.pl/wedkarski-szczecinek-odc-nr-9

Kamil Walicki na stronie internetowej Crazy Fishermen podzielił się swoimi wrażeniami z pobytu w Szczecinku i połowach na jeziorze Wielimie. Przyznajemy, to wysoce pasjonująca lektura. Gorąco zachęcamy do przeczytania.

http://www.crazyfishermen.pl/artykuly,strona,pokazwpis,znad_wody,74

A więc do wakacyjnej lektury! Co możemy wyczytać w relacji znakomitego wędkarza?

Robimy film sandaczowy – taki był plan. Początkowo nasz wybór padł na Czorsztyn, bo po pierwsze ryb tam trochę jeszcze pływa, po drugie byłem tam kilka razy i choć troszkę wiem gdzie pływać, po trzecie uwielbiam ten zbiornik i po czwarte jest tam przepięknie, więc film – oprócz aspektów czysto wędkarskich, po prostu cieszyłyby oczy widza. W dodatku była szansa na spotkanie dawno niewidzianych kolegów. Ale jak to bywa w niemal każdej bajce, zjawia się ziejący ogniem smok, który niszczy wszystko na swojej drodze. Tym razem też tak było…

 Byliśmy już spakowani i następnego dnia mieliśmy startować na film. Dzień przed wyjazdem pojawił się „smok”. Co prawda nie zionął ogniem, nie porywał dziewic (czy one jeszcze istnieją…?) i nie pożerał baranów, ale… zszedł z gór. Smok przybrał postać ulewnych deszczy i burz – górskie potoczki przeobraziły się w rwące rzeki, które ponoć zerwały kilka mostów, podmyły drogi i powylewały ze swych koryt. W ciągu jednej nocy poziom wody w Czorsztynie podniósł się o niecałe 3 metry! Woda przybrała postać błotnistej brei, na powierzchni, której pływały śmieci, trawy, gałęzie, a nawet całe konary drzew. Pływanie i łowienie w takim „bałaganie” wydaje się niemożliwe, a już na pewno ryzykowne. Tym bardziej próby nagrania dobrego filmu o sandaczach. Trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję i rano, zamiast na południe, ruszyliśmy na północ – do Szczecinka.

 O jeziorze o wdzięcznej nazwie Wielimie słyszałem sporo, ale nigdy tam nie łowiłem. Ale łowił tam Seba, od którego dowiedziałem się o potencjale tego jeziora oraz dostałem kilka wskazówek i „kontaktów”. Dzięki Seba! – jesteś wielki!

Pierwszego dnia na pokład naszego teamowego okrętu wsiadł Przemek, który jest przewodnikiem wędkarskim na tej wodzie. Pokazał nam kilka miejscówek i już na pierwszej z nich wyjeżdżają pierwsze ryby. Niewielkie sandacze biorą jak na zawołanie, aż sam Przemek jest w szoku. Trafia się też okoń-średniaczek, co dodatkowo zaskakuje naszego przewodnika. Według tego, co mówi Przemek jest tu sporo okonia, jednak na wędkach melduje się głównie późna jesienią lub zimą.

Na kolejnej mecie Przemek trafia szczupaczka, a po odwiedzeniu kolejnego namiaru, ja mam mocne branie na zielonego Ripple Shada z czerwonym ogonkiem i po kilku chwilach podbieramy naprawdę fajnego sandacza. Dzieje się!

Po południu Przemek musi uciekać, ale na odchodne wbija nam kilka namiarów w moją Elitkę. Dzięki Przemas!

 Po całym dniu na wodzie zjeżdżamy do hotelu. Tak naprawdę ciężko nazwać to hotelem, bo mieszkamy… w ZAMKU. Co prawda odrestaurowanym, ale jednak – w zamku. Jeśli ktoś chciałby poznać jego historię, podrzucam linka:

http://www.zamek.szczecinek.pl/historia.html

Miejsce, w którym mieszkaliśmy powaliło nas na kolana, a mnie osobiście dodatkowo wyrwało z pepegów (ok, przeważnie chodzę boso, ale gdybym nosił pepegi, to by mnie z nich wyrwało…). Wyobrażacie sobie, że w naszym „pokoju” (nazwałbym to raczej komnatą, choć na drzwiach widniał napis „apartament rycerski”) był stół bilardowy? Ale to dopiero początek! Był tam olbrzymi telewizor i PlayStation! Był zestaw do gry w pokera i inne wynalazki! Łazienka…. wielkości połowy mojego mieszkania w Warszawie! Wanna taka, że można testować przynęty (o tym więcej, gdy ukaże się film…)! Mówiąc szczerze, w takich warunkach nie mieszkałem jeszcze nigdy… a widoki na pobliskie jezioro powodowały uśmiech na naszych gębach, gdy tylko otwieraliśmy rano oczy.

Nie będę opisywał wszystkiego, co wydarzyło się podczas tej wyprawy, bo za dużo by pisać, a w dodatku wolę, abyście dowiedzieli się o tym podczas oglądania filmu. Napiszę, więc w olbrzymim skrócie.

Pierwsze trzy dni na Wielimiu były bardzo obiecujące. Udało się nam przechytrzyć kilka fajnych sandaczy, ładnego szczupaka i trochę tzw. „gruzu”. Pierwszy dzień był najlepszy, ale nie mogliśmy narzekać. Później troszkę załatwiła nas pogoda, ponieważ upalne i bezwietrzne dni nie są wymarzoną aurą na drapieżniki. Ryby były – co jakiś czas zostawiały ząbki na gumach, jednak brania były tak delikatne, że jedynie obserwacja plecionki pozwalała je zauważyć. O udanym zacięciu nie mogło być mowy… a jak już udało się coś zaciąć, to był to szczupak. No właśnie – sporo słyszałem o Wielimiu, że to wyśmienite łowisko sandaczy, ale nikt nie wspominał o zębatych! Okazało się, że w chwilach, gdy sandacze nie współpracują jest szansa na ładnego esoxa. Metrówki, co prawda nie trafiliśmy, ale kilka fajnych – jak na polskie warunki – szczupaków udało się przechytrzyć.

Sandacze widzieliśmy na echu, jednak nie reagowały na przynęty spinningowe – choć stosowaliśmy różne sztuczki i patenty. Do czasu, gdy ruszył wiatr. Pewnego dnia, już pod koniec naszej wyprawy na pokład Nitro wsiadł Łukasz ze swoim kolegą. Wystarczyło dosłownie 1,5 godziny i namierzony na Elitce sandacz ze wściekłością pożarł białego Ripple Shada z czerwonym ogonkiem. Piękna ryba, w dodatku pierwszy sandacz Łukasza – brawo! Emocje były, a głośny okrzyk zwycięstwa szczęśliwego łowcy zapamiętam na dłuuugo.

 Wielimie to fajna woda, z olbrzymim, sandaczowym potencjałem. Ma niestety też swoje problemy. Przede wszystkim dzierżawca wpadł na „genialny” pomysł, aby od września zamknąć tę wodę dla wędkarzy. Dzierżawcą jest rybak. Co to oznacza wiemy wszyscy – jeśli pojawią się tam siaty, ryby wyjadą. Dziwię się takiemu podejściu i takiej krótkowzroczności. Rybak, stawiając siaty i łapiąc sandacza, sprzeda go tylko raz – do smażalni czy na bazarze. Sprzedając zezwolenia wędkarskie i wprowadzając mądry (!!!) regulamin, tę samą rybę sprzeda kilkukrotnie – pod postacią zezwoleń na wędkowanie. Dziwię się też miejscowym, którzy zamiast prób namawiania rybaka do zmiany decyzji, pogodzili się z nią. Panie i Panowie – przecież to, żeby w tym jeziorze były ryby jest w Waszym interesie! Olbrzymia ilość wędkarzy jeździ za granicę na ryby, do Szwecji, Norwegii czy Holandii. Tylko dlatego, że nie mogą wyłowić się u nas, w kraju. Zdecydowana większość z nich wolałaby nie tracić czasu i pieniędzy na dalekie podróże i móc łowić na naszych łowiskach! Wędkarz nie zostawia pieniędzy tylko za zezwolenie. On musi zjeść, zatankować auto i łódkę, wyspać się, a nawet pozwiedzać okolicę. Te pieniądze zostają w sklepach spożywczych, barach i restauracjach, na stacjach benzynowych (ja na pobliskiej stacji zapłaciłem w sumie za 90 litrów paliwa do łódki oraz zatankowałem auto do pełna – prawie 60 litrów… ponadto tankowałem Redbulle, w hotelach czy gospodarstwach agroturystycznych. Jeśli wędkarz przyjedzie z rodziną, zostawia odpowiednio więcej kasy. Te pieniądze mogą trafić do Was! Warunek jest jeden – w łowisku muszą być ryby! Siaty rybackie i kłusownicze odbierają Wam możliwość zarobku! Walczcie o swoje! Chrońcie tę wodę, to w Waszym interesie…

Mimo sporej presji wędkarskiej i limitu trzech (nie za dużo?) sztuk sandacza, Wielimie wciąż jest atrakcyjnym łowiskiem, w którym są ryby. Udowodnił to pierwszy dzień naszej wyprawy i ilość sandaczowych „pstryków”. Widać to również po ilości łódek, stających, co wieczór w okolicach podwodnych górek. Nie wiem czemu, ale mętnookie, które przez upały niechętnie reagowały na sztuczne przynęty, nie miały obaw przed zaciśnięciem zębów na martwej rybce. Co wieczór widzieliśmy szczęśliwców holujących ładne sandacze.

Z tego, co zdążyliśmy się zorientować (oraz co usłyszeliśmy od znajomych i nieznajomych), sandacze z Wielimia dobrze reagują na przynęty z tzw „celownikiem” (potwierdziły to trzy mętnookie złowione na Ripple Shady z czerwonym ogonkiem) oraz na białe lub perłowe gumy. Nam najwięcej brań przyniósł Stoop Shad w oczojebliwym kolorze (wg katalogu – Firetiger). Woda w jeziorze ma bardzo małą przejrzystość, dosłownie kilka centymetrów, stąd prawdopodobnie większa skuteczność takich kolorów. Janek zaciął fajnego sandacza na „śmierdziela”, którego wygrzebał po cichaczu z głębi czeluści moich pudełek. Ów dziwoląg nazywa się „piaskowym węgorzem” (Sand Eel), mieszka w szczelnie zamykanej torebce i pływa w śmierdzącym, oleistym sosie. Uwierzcie mi, że zapaszek straszliwie bije po nosie, jednak jak widać przynęta jest skuteczna. Ja miałem też trochę brań na jaskrawego Magic Swimmera w wersji soft, uzbrojonego w dodatkową kotwiczkę i obciążonego czeburaszką. Piekielna pułapka dla drapieżników.

Z przynętami trzeba było kombinować, tak samo z ich obciążeniem. Ale wiadomo – sandacze ;-)

Pływając po Wielimiu dość szybko zorientowaliśmy się, że jest to płytkie jezioro. Największa głębokość, jaką pokazało echo wynosiła 5,5 metra, a przeważnie wynosiła w granicach 3 metrów. Z dna jeziora wyrasta sporo górek, choć jeśli ktoś spodziewa się twardych jak kamień stromych stoków, to może być zawiedziony. Górki w wielu wypadkach są raczej twardszymi wzniesieniami, choć znaleźliśmy kilka całkiem stromych. Prawdziwie twarde dno udało nam się namierzyć tylko w jednym miejscu, w pozostałych było po prostu „średnio”. Ani miękko, ani twardo. Ale sandacze były.

Gdzie szukać górek? Wystarczy wypłynąć na jezioro po godzinie 18ej i kierować się w największe skupisko łódek. Miejscowi wędkarze doskonale wiedzą, gdzie wieczorem pojawiają się mętnookie drapieżniki – tam są właśnie górki. Jest ich na tyle sporo i są na tyle rozległe, że każdy znajdzie miejsce dla siebie i nie ma wyścigów wśród wędkarzy. To, na której górce pojawią się sandacze jest trudne do przewidzenia. W ciągu dnia na wspomnianych góreczkach mieliśmy niemrawe brania, jednak ciężko było je zaciąć. Szukaliśmy ryb też na głębszej wodzie – brań było tam mniej, ale jak już coś szarpnęło, to przynęta była w paszczy.

Szczupaki brały nam również na podwodnych górkach i wierzcie mi, że wcale się na nie nie nastawialiśmy. Gdyby ktoś chciał pokręcić się w okolicy trzcinowisk obstawiam, że mógłby mieć fajne wyniki. Słyszałem też o węgorzach, które ponoć dość często trafiają się wędkarzom łowiącym na żywą lub martwą rybkę. Podobno trafiają się naprawdę duże „wąże”!

Muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która dość mocno mnie „uderzyła” podczas pobytu w Szczecinku, a zwłaszcza podczas pobytu w Zamku. Codziennie dostawałem coś, co dla mnie osobiście jest niezwykle istotne w życiu – uśmiech. Ale nie taki wymuszony, z grzeczności – te uśmiechy były w 100% szczere, z sympatii. Bywam w wielu miejscach i widuję panie kelnerki, recepcjonistki czy kucharki, które uśmiechają się „do klienta”, bo tak wypada. W Zamku dostawaliśmy uśmiechy „ot tak po prostu”. Wspaniałe panie recepcjonistki – zawsze pomocne. Panie kelnerki (i pan kelner – w zarąbistym poczuciem humoru!!!) – uśmiechnięte i wyrozumiałe ;-) Pani sprzątająca – Ona wygrywa wszelkie kategorie! Jest moją mistrzynią! ;-))) Gosia, managerka Zamku ma tak rozbrajający uśmiech i jest tak otwarta na ludzi, że ciężko mi to opisać. Panie i Panowie – BARDZO DZIĘKUJEMY za wszystko. Za to, że czuliśmy się tam jak w domu, (choć żaden z nas takich warunków w domu nie ma), że zawsze mogliśmy na Was liczyć, za Waszą cierpliwość do nas i naszego „wczesnego” śniadania i za wszystkie uśmiechy!!!! Dziękujemy też za pyszne kanapki, które dostawaliśmy codziennie na ryby! Były pyszne!!! Olbrzymie podziękowania należą się też Łukaszowi, dzięki któremu WSZYSTKO było jak w bajce. Łukasz – nie będę się rozpisywał, bo nie starczy mi „guzików” w klawiaturze. Jesteś wielki!

Bardzo dziękuję też Mariuszowi, który już kilka miesięcy temu wspominał, że musimy odwiedzić Szczecinek. Stary – po wywiadzie który zrobiłeś stwierdzam, że do swojego obecnego stanowiska musisz dołożyć jeszcze prace reporterskie! ;-)

Bardzo dziękuję też firmie ochroniarskiej, która pilnowała, aby pod osłoną nocy ktoś nie wpadł na głupi pomysł popływania naszym Nitro. Wielkie dzięki Panowie!

Nasze zmagania sandaczowo - szczupakowe na jeziorze Wielim będziecie mogli obejrzeć jesienią na antenie jednej z dużych stacji telewizyjnych. Pokażemy Wam sztuczki wędkarskie i przynęty, dzięki którym udało się nam skusić do brań drapieżniki, które nie miały ochoty żerować. Będzie się działo!

Test i foto: Kamil „Łysy Wąż” Walicki