Mister Włapko, czyli jaja po szczecinecku
- Blogi
- Felietony

Zaczęło się od sporu przedsiębiorcy z urzędnikami, w to wszystko wmanewrowano artystę - rzeźbiarza, a na końcu pod "sprawę", a jakże by inaczej, podpięła się lokalna opozycja. No i mamy spór niczym z krainy absurdu. Pewnie skończy się serią rozpraw sądowych i wreszcie zapanuje spokój.
Mowa oczywiście o "pomniku" Obywatela Włapko. Szkaradna "rzeźba" zwiedziła już pół Polski głosząc na prawo i lewo, że Szczecinek jest najbardziej skorumpowanym miejscem na ziemi. Jeżeli do tego kogla-mogla dodać marcowy tzw. reportaż stacji TVN, to dziwota, że nad Trzesiecko nie zawitała jeszcze uzbrojona po zęby, wzmocniona żołnierzami GROM i Żandarmerii Wojskowej brygada Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Śmiem twierdzić, że niektórzy by wówczas z radości szczytowali i to seryjne.
Szlag mnie trafia, gdy o moim mieście mówią źle. No, co źle, to źle. Nigdy nie jest tak, że wszystko jest cacy. No, ale bez przesady.
Lokalna opozycja wpierw pobiegła na skargę do wojewody, że im ta wstrętna władza nie chce dać Włapki na sesję. Gdy już dała, bo wojewoda kazał, na wierzch wypłynęły prawdziwe intencje tych, którzy w bliżej nieokreślonej przyszłości chcą rządzić Szczecinkiem. Boże uchowaj.
Opozycja proponuje, że Włapko winien stanąć na centralnym placu miasta. Czy oni w ogóle myślą? Wątpię, a nawet jestem przekonany, że nie. Chociaż tak do końca nie wiem, czy to zły pomysł. Gdy już lokalni "rewolucjoniści" wygrają wybory, to sobie tego Włapkę ustawią przed ratuszem. Ustawią? Idę o każde pieniądze, że nie!
Wcale się nie dziwię, że ta szkaradna "rzeźba" obraża uczciwych ludzi. Protestuje nie tylko burmistrz i radni, obrażeni czują się też urzędnicy szczecineckiego ratusza. Słusznie. Mnie ten Włapko też obraża.
Kończąc o tym Bogu ducha winnym Włapce. Tenże "obywatel" niebawem, a raczej jego entuzjaści, staną przed sądem. Sprawiedliwi będą mieli twardy orzech do zgryzienia. No, ale jakiś wyrok wydać muszą.
Wakacje minęły, a latem na Szczecinek nie spadły wszelakie plagi egipskie. Wielu jest zawiedzionych, nie tak miało przecież być. No cóż, współczuję.
Idzie jesień, a wraz z nią kolejna odsłona lokalnej wojny politycznej. Widać to już było na dwóch wakacyjnych sesjach. Naprawdę, przykro to oglądać. I nie dziwię się wcale, że coraz mniej ludzi zasiada przed telewizorami, by obejrzeć relacje z obrad Rady Miasta. Ja jeszcze wytrzymuję, mój kolega - sąsiad już nie. Po prostu jedzie wówczas na grzyby lub ryby. Twierdzi przy tym, że pożytku z takiego działania mnóstwo.
- Nie denerwuję się "merytorycznymi" wypowiedziami ludzi, na utrzymanie których płacę podatki, parę godzin spędzę na świeżym powietrzu, no i kolację mam. Warto? Warto - przekonywał mnie ostatnio.
Ja jeszcze oglądam relacje z sesji. Jeszcze, ale jak długo, nie wiem. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że tak naprawdę szkoda czasu. Czytam, że w jednym z wielkopolskich miast zdesperowana przewodnicząca rady "pogoniła" kamery z sali obrad. I tak oto… dwudniowe(!) posiedzenia trwają teraz… godzinę. Po prostu nie ma gdzie już brylować i robić durnowate show.
Ryszard "Teges" Pazoła